Odrobina relaksu w Junoszynie
Wprawdzie spędziliśmy ostatni rok nad morzem i w zasadzie powinniśmy go mieć dość. Jenak mimo wszystko jedno z pierwszych miejsc do jakiego postanowiliśmy się wybrać było polskie morze. W zasadzie morze tak bardzo nas nie interesowało jak las, przez który trzeba przejść by do tego morza dojść. Uwielbiam las i bardzo mi go brakowało w ostatnich latach. Tak się składa, że Junoszyno jest jedną z tych małych nadmorskich miejscowości, która jeszcze nie jest tak bardzo „zepsuta” biznesem turystycznym, a jednocześnie ma całkiem spory i bardzo urokliwy las w drodze do morza. Poza tym po tak ekstremalnej kwarantannie chciałam oczyścić i uspokoić myśli.
Boskie wakacje w Junoszynie
W Junoszynie w przeciwieństwie do pobliskiej Stegny raczej nie widzieliśmy dużych kurortów wypoczynkowych czy hoteli. W zasadzie jedyne co widzieliśmy to prywatne domki letniskowe. Dla nas to jest duży plus tej wsi, bo nie jest tłoczno i tandetnie jak to zwykle bywa w miejscach nastawionych typowo na turystykę.
Domek, w którym się zatrzymaliśmy, stał tuż obok przystrojonego kolorowymi taśmami i kwiatami krzyża, przy którym często zatrzymywali się ludzie na odpoczynek… a może też na modlitwę? Trudno powiedzieć, ale nam to nie przeszkadzało. Osłonięci z wszystkich stron drzewami i tak mieliśmy swoją odrobinę prywatności, a to najważniejsze.
Relaks na tarasie
Właściciele posiadają dwa niemal identyczne domki na dość sporym i bardzo zadbanym terenie. Po trawniku przed domem codziennie jeździła mała automatyczna kosiarka do trawy. Nie mają również nic przeciwko wakacjom ze zwierzętami, co jest raczej żadkością. My wprawdzie nie mamy zwierząt, ale wyobrażam sobie, że pieski muszą mieć sporo radochy biegając po dużym terenie przed domem. Nam najbardziej podobał się taras, na którym spędzaliśmy większość czasu. Można było się tam po prostu zrelaksować, obserwować skaczące po drzewach ptaki i wszechobecne motyle, wieczorem pograć w gry planszowe, a w nocy, przy dobrych warunkach pogodowych, obserwować gwiazdy.
Domek
Domek jest wystarczająco duży, by pomieścić rodzinę lub grupę znajomych. W górnej części są dwie sypialnie – jedna z dużym podwójnym łóżkiem, druga z dwoma łóżkami pojedynczymi. Natomiast na dole jest sofa rozkładana na kolejne spore łóżko. Materace były takie jak lubimy – dość twarde, ale nie twarde jak deski. Po 3 latach w Azji, gdzie większość materachy była twarda jak kamień, zdąrzyliśmy się do tego przyzwyczaić i na miękkim już spać nie potrafimy. Poza tym w domku znajduje się dokładnie wszystko co możesz potrzebować nie tylko na wakacjach, ale również na co dzień. Można tam z powodzeniem mieszkać przez dłuższy czas. Okazuje się również, że są to domki całoroczne, więc poza sezonem też można tu przyjechać. Być może tak właśnie zrobimy następnym razem.
Morze i las
Jak to zwykle z nami bywa, mieliśmy lekkiego pecha i niemal każdego dnia, gdy byliśmy w Junoszynie padał deszcz. Ale na szczęście nie padał cały dzień, więc udało się nam kilka razy wyjść na spacer po lesie, a nawet po plaży. Dojście do niej i tak wymaga 1.5km spaceru przez wyjątkowo urokliwy las. Plaża, na którą trafiliśmy była puściutka. Za to w oddali można było dostrzec tłumy w pobliżu bardziej popularnych wejść na plażę w Stegnie i Jantarze.
Do morza nie odważyliśmy się wejść. Po takim czasie w Azji, woda w morzu Bałtyckim wydawała się być strasznie zimna, choć pewnie na tutejsze warunki była cieplutka. Przeszliśmy się za to troszkę jej brzegiem. Z zaskoczeniem też stwierdziliśmy, że woda wydawała się być czyściejsza niż ją pamiętaliśmy. Mimo wszystko najprzyjemniejsze były spacery po lesie, choć jedna górka w drodze do plaży wycisnęła z nas siódme poty! Po drodze znaleźliśmy też ogromne pole krzaków z jagodami, więc przy okazji mogliśmy sobie trochę pojeść. Za to odpoczywaliśmy sobie na tarasie grając gry w planszowe, których w domku znaleźliśmy całkiem sporo.
Polskie An Bang
Czas w Junoszynie przypomniał nam trochę spokój i ciszę jaką delektowaliśmy się w An Bang. Tyle że standard tutaj był zdecydowanie wyższy. My nie jesteśmy zbyt wymagający, ale przyjemnie było mieć pełen zestaw naczyń, kuchenkę i garnki, w których można sobie przygotować posiłek. Nie było żabek i jaszczurek, ale za to mieliśmy pszczółki i motyle, a nocą ćmy. W ciągu dnia masa ptaków skakała w gałęziach drzew przed domem. Inna roślinność i zwierzęta, inny klimat i kraj, ale cisza i spokój ten sam. A to najważniejsze. Właściciele są wyjątkowo sympatyczni i komunikatywni, więc jeśli kiedykolwiek zawitacie nad Polskim morzem – polecam!
Cudnie spędzony czas!
Zgadza się, bardzo przyjemnie było. Dziękuję za zajrzenie do mnie.
Nam też morza nigdy dość 🙂 Ale choć zrobiliśmy sobie wyprawę od Międzyzdrojów po Hel, z zahaczaniem większości nadmorskich miast i miasteczek, to do Junoszyna nie dotarliśmy. Sprawdziłam nawet na mapie, gdzie to jest i już widzę czemu 😉
Gdy robimy sobie jednodniowy wypad nad morze w to wybieramy właśnie Junoszyno, plaża szeroka, ludzi nie tak dużo, kiedyś przed burzą przez las biegiem na parking leśny obładowani tobołami 😉 ale fajnie było 🙂 lubię to miejsce
Tak, to prawda – plaża jest bardzo szeroka. Nam się poszczęściło i ludzi nie było tam prawie wcale. Bieg przez las natomiast musiał być przygodą sam w sobie, bo to jednak nie tak blisko i na dodatek kilka sporych górek po drodze jest do pokonania!
górki też się pamięta 😉