Blog,  Podróże,  Polska

Ekstremalna kwarantanna

Dobrze wiedzieliśmy, że podróż z Wietnamu do Polski do przyjemnych należeć nie będzie. 28 godzin w podróży jest wyjątkowo męczące, szczególnie gdy na dodatek trzeba się kilka razy przesiadać z jednego samolotu na inny. Po tym wszystkim obowiązkowa 10 dniowa kwarantanna brzmiała niemal jak przyjemny odpoczynek. Nie spodziewaliśmy się jednak, że dla jednego z nas to będzie ekstremalna wersja kwarantanny! 

Podróż

Bilety do Polski kupiliśmy dosłownie w ostatniej chwili. Udało się nam znaleźć bilety nawet tańsze niż gdybyśmy zarezerwowali ten lot z miesięcznym wyprzedzeniem. Na ostatnią minutę również robiliśmy sobie test PCR, pakowanie i ostatnie zakupy pamiątek dla rodziny. Na lotnisku spotkaliśmy innego nomada – szkota, który również wracał do domu z powodu pogarszającej się sytuacji z covid w Wietnamie. Jego sytuacja się trochę zagmatwała, gdy przy zdawaniu bagażu zarządano od niego potwierdzenia rezerwacji hotelu na czas kwarantanny, które jest wymagane od obywateli Anglii. Nie skutkowało tłumaczenie, że Anglia i Szkocja mają oddzielne wymagania i od Szkotów takiej rezerwacji się nie wymaga. Dla większości świata Wielka Brytania to jedno państwo i na niewiele zdają się tłumaczenia, że Szkocja ma własne prawa. Ostatecznie nasz nowy znajomy został zmuszony do szybkiej rezerwacji hotelu w Londynie tylko po to by wpuścili go do samolotu.

Od nas natomiast wymagano pieczątki w paszporcie z przedłużeniem wizy, która była automatycznie przedłużana i rzecz jasna nie posiadaliśmy żadnej pieczątki. Na szczęście po niezbyt długim oczekiwaniu przy okienku imigracyjnym funkcjonariusz otrzymał odpowiednie wyjaśnienie telefonicznie i podbił nam pieczątkę wyjazdu z  bieżącą datą. To by było w zasadzie na tyle naszych przygód lotniczych. Potem to już tylko męczące godziny w samolocie, przesiadka, kolejne godziny itd.

Niezbyt przyjemna niespodzianka 

Gdy dolecieliśmy do Warszawy byliśmy już bardzo poważnie zmęczeni, przepoceni i jedyne o czym marzyliśmy to kąpiel i wygodne łóżko. Na lotnisku odprawa paszportowa była podzielona na kilka sekcji. Najlepiej mieli oczywiście podróżujący z Europy z potwierdzeniem szczepienia. Ci przechodzili przez specjalną bramkę i załatwione. My niestety musieliśmy się ustawić w długiej kolejce wraz z innymi obcokrajowcami, obywatelami Polski przyjeżdżającymi z innych rejonów świata oraz osobami z dziećmi. W pewnym momencie podszedł do mnie jakiś mężczyzna i poprosił o okazanie paszportu. Gdy to zrobiłam, poprosił mnie bym przeszła z nim do pomieszczenia obok. Bardzo zdezorientowana poszłam we wskazane miejsce.

Okazało się, że był to policjant oraz, że jest za mną wystawiony  europejski list gończy! Tego się nie spodziewałam! Bo niby czemu miałabym się czegoś takiego spodziewać?! Ostatni raz w Polsce byliśmy ponad 10 lat temu i nie mieliśmy wówczas żadnych problemów. Przekonana, że to jakaś tragiczna pomyłka pojechałam z policjantami na komisariat i oczekiwałam spokojnie co będzie dalej. Powiedziano mi, że chodzi o jakąś sprawę sprzed kilku lat, kiedy mnie nie było w Polsce i mam na to dowody. Spokojnie więc oczekiwałam, że ktoś weźmie ode mnie zeznanie / wyjaśnienie i puszczą mnie wolno. Ku memu zaskoczeniu tak się jednak nie stało!

Ekstremalna kwarantanna

Po około pół godziny oczekwiania na komisariacie, gdzie policjanci dokonali swoich powinności, jak spisanie protokołu zatrzymania itp. Zabrano mnie do lokalnego aresztu śledczego. Pomyślałam wówczas, że to pewnie dlatego że jest późne popołudnie w piątek i nie ma prokuratora czy sędziego, który by podpisał moje zwolnienie. Pewnie wypuszczą mnie w Poniedziałek, pomyślałam i spokojnie poddałam się temu co mnie czekało. A czekało wiele! Zabrano mi wszystkie rzeczy osobiste i wszystko po kolei policjant / strażnik spisał wszystko na specjalnym dokumencie. Całe szczęście miałam tylko torebkę ze sobą, bo resztę oddałam mężczyźnie by zabrał do domu. Gdyby mieli spisać wszystko co miałam w plecaku i w walizce to byśmy pół nocy tam spędzili!

Następnie wydano mi 2 koce, 2 prześcieradła, małą poduszkę i pokrowiec na nią, 2 małe ręczniki do rąk oraz zestaw plastikowych naczyń koloru zielonego. Z tym wszystkim zaprowadzono mnie do bloku szóstego, gdzie miałam odbyć swoją „ekstrmalną kwarantannę”. Zanim wpuszczono mnie do celi musiałam jeszcze odbyć rozmowę z wychowawcą. Była to niewysoka, szczupła blondynka, która na dzień dobry zapytała mnie za co tu siedzę? Zgodnie z prawdą powiedziałam, że nie wiem. Wprawdzie powiedziano mi, że podobno kupiłam telefon komórkowy na abonament i nie płaciłam za niego, ale to musi być pomyłka, bo mnie w tym czasie nie było w Polsce. Wychowawca wówczas stwierdziła, że pewnie w takim razie wezmą mnie tylko na przesłuchanie i na 97% puszczą do domu. Bardzo precyzyjna ta liczba, pomyślałam, wszyscy zwykle mówią 99%, ale nie skomentowałam. 

Mój „pokój”

Cela w której przebywałam była niedużym pokojem z czterema łóżkami w tym jedno piętrowe. Po lewej stronie znajdował się stół z krzesłami. Zaraz obok zlew oraz osobne, bardzo małe pomieszczenie z toaletą. Okna oczywiście zakratowane, a na dodatek zasłonięte białą pleksą. Jedyne co było widać przez okno to kilka centymentów trawnika patrząc w dół i kilka centymetrów nieba patrząc do góry. Na każdym z łóżek znajdowały się 3 kwadratowe kostki materacowe. Wszystkie w tragicznym stanie : poplamione i zniszczone tak, że traciły swój kształt.

W pomieszczeniu tym znajdowała się już jedna osoba, która jak się okazało nawet nie mówiła po polsku! Wraz ze mną natomiast przyprowadzono inną dziewczynę. Tak więc było nas 3. M., 22 lata,  podejrzana o podrabianie dokumentów i wyłudzanie pieniędzy, zatrzymana na 3 miesiące. W., 25 lat, zatrzymana na 3 miesiące za posiadanie dużej ilości narkotyków. I ja… zatrzymana na 2 tygodnie za niepłacenie rachunków? 

Cały czas przekonana, że to wszystko szybko się wyjaśni nie traciłam swego pozytywnego nastawienia i zarażałam nim moje nowe koleżanki. Szczególnie, że one raczej potrzebowały go bardziej niż ja. Nawet gdyby przetrzymano mnie pełne 2 tygodnie jak widniało na dokumencie, który otrzymałam w areszcie, to nadal znacznie mniej niż 3 miesiące.

Nasze codzienne życie i aktywności

Plan dnia w areszcie jest codziennie taki sam: 

6:15 pobudka (włączenie żarówki)

6:15 – 7:15 zajęcia porządkowo- higieniczne (czyli poranna toaleta i ubieranie się. Zwykle jednak spało się dalej i wstawało w ostatniej chwili)

7:00 – 7:15 apel poranny (dosłownie strażniczki otwierały drzwi, sprawdzały czy stan się zgadza i zamykały drzwi)

7:15 – 8:00 śniadanie, zgłaszanie do lekarza i przełożonych, sprzątanie cel mieszkalnych (śniadanie pojawiało się w dowolnym czasie ale zwykle bliżej 8:00 niż wcześniej. Zgłaszanie do lekarza natomiast wcale nie było zgłaszaniem. Dzień wcześniej pisało się kartkę z prośbą o wizytę u lekarza, wychowawcy itp. I wkładało się ją do papierowej „skrzynki” przyklejonej do drzwi. Wszystkie te kartki były po prostu zabierane przez oddziałowe w czasie apelu. Tak więc wygląda to „zgłaszanie do lekarza”.

8:00 – 13:00 zajęcia kulturalno-oświatowe, własne, sportowe i inne.

To moje ulubione zajęcia – brzmi bardzo górnolotnie i mądrze. Ktoś mógłby pomyśleć, że są w areszcie organizowane jakieś ciekawe zajęcia dla osadzonych. Nic bardziej mylnego! Zajęcia kulturalno- oświatowe to czytanie gazety i rozmowy z koleżankami z celi, sportowe to oczywiście godzinny spacer dla chętnych, inne możliwe zajęcia to w zależności od dnia i „wysłanych” próśb, wizyty u lekarza, wychowawcy, psychologa, dwa razy w tygodniu atrakcja w postaci łaźni… i w sumie tyle.

13:00 – 13:45 obiad

13:45 – 17:00 zajęcia kulturalno – oświatowe, własne, sportowe i inne. To jakby dalszy ciąg tych porannych zajęć, jeśli nie wydarzyło się coś rano to była szansa po południu… w przeciwnym razie oczywiście pozostawało czytanie tej samej gazety lub rozmowy z koleżankami….albo mała drzemka. 

17:00 – 17:50 kolacja

17:50 – 19:00 zajęcia własne, kulturalno – oświatowe

19:00 – 19:15 apel wieczorny (to samo co rano)

19:15 – 22:00 zajęcia własne i porządkowo – higieniczne.

Idealne miejsce dla leniucha!

Jeśli kiedykolwiek wydawało mi się, że zmarnowałam dzień i nic nie zrobiłam to teraz wiem, jak bardzo się myliłam. Nawet najbardziej leniwy dzień na wolności jest bardziej aktywny niż tutaj. Pierwszych kilka dni jeszcze nie było takie tragiczne, bo każda z nas opowiadała o sobie i sytuacji jak się tu znalazła. Potem w ruch poszło sudoku, które znalazłyśmy w celi oraz codzienna gazeta. Każdego dnia dostarczano nam jedną gazetę i musiałyśmy się nią rozdzielić by każda miała coś do czytania. Atrakcją dnia były wszelkiego rodzaju wyjścia, więc każda pisała prośby o wizytę u wychowawcy czy lekarza bez większego powodu. Byle tylko wyjść z celi na chwilę. 

Codzienny spacer odbywał się w pomieszczeniu niewiele większym od naszej celi. Z tą różnicą, że nie miał dachu i można było popatrzeć na niebo. Na środku stała ławka… i to by było na tyle. Nie było innych osadzonych do porozmawiania, nie było przyrządów do ćwiczeń jak czasem widzi się w filmach. Mimo wszystko korzystałyśmy z tego wyjścia na świeże powietrze, bo alternatywą było siedzenie w celi i nic nie robienie tak czy inaczej. 

Łaźnia była dwa razy w tygodniu. Na co dzień natomiast musiałyśmy się myć w zlewie w naszej celi. W łaźni znajdowało się 6 kabin prysznicowych, każda oddzielona ścianką z kafelek oraz zasłonięta foliową zasłonką. Po raz kolejny zupełnie inaczej niż to co widziałam w filmach. W kabinie prysznicowej wodę uruchamiało się przez naciśnięcie  metalowego guzika w ścianie. Nie znalazłam tam niczego do regulacji temperatury wody. Zresztą nie miało to większego znaczenia, bo ciśnienie wody było tak słabe, że leciała ona po ścianie a nie na mnie. Trzeba było się trochę nagimnastykować by się w tym umyć. I na dodatek trzeba było to zrobić szybko bo na prysznic miałyśmy 10 minut z czego woda leciała przez 7 minut!

Pomimo wszystkich tych „atrakcji” większość dnia siedziałyśmy w celi i zupełnie nic nie robiłyśmy. Nie zawsze był temat do rozmowy. Nie zawsze chciało się czytać gazetę czy rozwiązywać sudoku. Czasem po prostu leżałyśmy pół dnia na łóżku walcząc z milionem myśli i pytań bez odpowiedzi. Jeśli kiedykolwiek potrzebowałam odpoczynku to tutaj dostałam go aż w nadmiarze. W naszej ekstremalnej kwarantannie najgorsze było to, że nie miałyśmy z nikim kontaktu. Nie wiedziałyśmy co dzieje się na zewnątrz, czy nasze rodziny wiedzą co się z nami dzieje. Nawet kontakt z innymi osadzonymi był ograniczony do przyjmowania od nich posiłków i to zawsze pod okiem strażniczki. 

Smakołyki osadzonego

Wbrew pozorom osadzeni są przyzwoicie karmieni. W filmach często widzi się bliżej nieokreśloną papkę jako posiłek. Okazuje się, że to kolejna rzecz, która jest jednak inna w rzeczywistości. Na śniadanie i kolację codziennie otrzymuje się coś ciepłego do picia, 1-3 bochenków chleba (w zależności od ilości osób w celi) oraz coś do tego chleba. Tylko kilka razy w ciągu całego mojego pobytu tam udało mi się określić co pijemy. Zwykle była to słodka bądź nie woda koloru brązowego o zapachu herbaty lub kawy zbożowej. Czasem pachniało kawą a smakowało jak mocna herbata lub odwrotnie. 

Do chleba natomiast zawsze dostawałyśmy smarowidło… znaczy coś w rodzaju bardzo taniej margaryny oraz coś do tego: kiełbasa, parówka, mortadela, mielonka mięsna, paprykaż, marmolada, sztuczny miód. Z całą pewnością były to wszystko produkty niskiej jakości. Ja jednak nie narzekałam. Tak dawno nie jadłam polskiego jedzenia, że niemal wszystko mi smakowało. Koleżanki z celi były zaskoczone, a wręcz się śmiały ze mnie, gdy z zachwytem pochłaniałam kolejną rzecz, której one nawet nie chciały tykać.

Na obiad natomiast zawsze były dwa dania : bliżej nieokreślona zupa oraz główne danie. Zupa niemal zawsze smakowała tak samo. Nie była niejadalna, ale też nie była wybitnie smaczna. A już z całą pewnością nie smakowała nawet podobnie do tego co miała niby reprezentować. Jedynie grochówka była smaczna. Na drugie często były ziemniaki i jakieś mięso. Trafił się też pęczak, ryż i raz był bardzo niesmaczny rozgotowany makaron. Większość z tych posiłków była jadalna. Czasem nawet całkiem smaczna. Z pewnością nie było to wysokiej klasy jedzenie ale z głodu umrzeć się nie da… chyba, że ktoś bardzo się postara.

Traktowanie osadzonego

Sposób traktowania osadzonych będzie dla mnie na zawsze najdziwniejszą i najmniej zrozumiałą częścią mojego pobytu tam. Być może nie rozumiem tego, bo nie widziałam jacy są inni osadzeni, jak oni traktują i odzywają się do strażników. Być może jest bardzo konkretny powód, że strażnicy niemal wszyscy bez wyjątku traktują osadzonych jak zwierzęta. Przypuszczam, że psy są traktowane lepiej w większości domów. Niezależnie od tego kto i za co został osadzony traktowany jest tam równie źle. Ja rozumiem, że należy traktować wszystkich tak samo… ale dlaczego to akurat musi być złe traktowanie? Czemu nie można odezwać się do człowieka po ludzku? Odpowiedzieć na pytanie z odrobiną choćby uprzejmości. Przecież to nie jest takie trudne. Nie trzeba warczeć na ludzi przy każdej sposobności tylko dlatego, że popełnili w życiu jakiś błąd i trafili do aresztu. Już nie wspomnę, że to był areszt a nie więzienie. Wszyscy bez wyjątku osadzeni tam jeszcze nadal są tylko podejrzani jakiegoś przestępstwa, nie mają wyroku! Gdzie się podziało domniemanie niewinności póki wina ta nie została udowodniona ponad wszelką wątpliwość?!

W czasie apelu raz strażniczki otworzyły drzwi i stwierdziły na głos : „I cisza….” Nie wiedziałyśmy, że należy coś mówić w czasie apelu, więc zapytałam, czy spodziewały się, że coś powiemy i co miałybyśmy w czasie apelu mówić? „Nic” usłyszałam warknięcie strażniczki i trzaśnięcie drzwiami. Jak nic to nic, następnym razem też nic nie mówiłyśmy. Wiedząc, że jesteśmy nowe mogły przecież powiedzieć czego się od nas oczekuje. Innym razem poprosiłyśmy o wyłączenie światła, bo włącznik światła był na zewnątrz celi. W odpowiedzi usłyszałyśmy tylko warknięcie: „Koncert życzeń”… światło wyłączyły dopiero około godzinę później. Rozumiem, że strażnicy mają swoje obowiązki i sporo biegania w tą i z powrotem, ale przecież można powiedzieć, że „za chwilę, teraz jestem zajęta” czy coś takiego? Nie wymagam, by latały przy nas jak w pięciogwiazdkowym hotelu, ale wszystko można powiedzieć trochę bardziej po ludzku, bardziej uprzejmie. Człowiek osadzony tak czy inaczej pozbawiony jest całkowicie wszelkich swoich praw, poniżany na każdym kroku(kamery wszędzie, przeszukiwanie za każdym razem, gdy wychodzi z celi, spacer w małym pomieszczeniu bez dachu, okna bez widoku na cokolwiek), nie trzeba go jeszcze dobijać słowami, prawda?

Co jakiś czas strażniczki kazały nam wyjść z celi i czekać z rękoma na ścianie na zewnątrz, gdy one w tym czasie przewracały cały pokój do góry nogami i ostukiwały kraty młotkiem. Na szczęście u nas za wiele do przewracania nie było i doprowadzenie tego do porządku zajmowało nam minutę, ale wyobrażam sobie jaką robotę mają te osadzone, które mają więcej rzeczy bo siedzą tam długo. Raz podczas takiego wywracania sali zamknięto nas w małym pokoiku do przeszukań. Cztery osoby w pomieszczeniu mniej więcej 1x2m. Nie wiem czy w ogóle to jest dozwolone, bo z całą pewnością nie było to komfortowe dla żadnej z nas.

Po kilku dniach słuchania i znoszenia „warczenia” postanowiłyśmy zrobić eksperyment. Niezależnie od tego jak strażniczki odzywały się do nas my je zalewałyśmy wręcz uprzejmością. „Dziękuję”, „Proszę uprzejmie”, „Przepraszam”, „Dzień dobry”, „Jaka pani dziś uprzejma!” itp. Dość szybko zaczęłyśmy widzieć zmiany w ich zachowaniu również. Zaczęły się uśmiechać do nas, rozmawiać jak z ludźmi, krótko, do rzeczy ale jednak uprzejmie, a nawet czasem żartować! Tak niewiele trzeba było by wszyscy, zarówno my jak i one, mieli nieco przyjemniejszy dzień!

Koniec kwarantanny

Choć spodziewałam się, że zostanę zwolniona po kilku dniach, ostatecznie spędziłam w areszcie 12 dni. Czyli w zasadzie 2 dni więcej niż bym spędziła na kwarantannie w domu. 12 dnia rano dano mi bochenek chleba, kawałek kiełbasy, serek topiony i około 5 minut na przygotowanie sobie kanapek. Zjadłam kiełbasę bez chleba i resztę zostawiłam dziewczynom z celi. Chwyciłam wszystkie dokumenty jakie w międzyczasie mi się uzbierały, oraz listy do rodzin od koleżanek z celi i poszłam na przeszukanie. Początkowo bałam się, że mi strażniczka zabierze te listy, bo powiedziała, że nie można brać żadnych osobistych rzeczy. Na szczęście pomieszałam listy z prawnymi dokumentami i strażniczka sprawdzając co ze sobą biorę zauważyła tylko dokumenty. Bardzo mnie to ucieszyło, bo wiedząc jak paskudnie jest siedzieć bez informacji czy rodzina w ogóle wie co się z tobą dzieje, obiecałam dziewczynom, że się skontaktuję z ich rodzinami i przekażę ich listy i informacje.

Zostałam zabrana do nieoznakowanego wozu policyjnego, bez kajdanek na szczęście pod bacznym okiem pani policjantki i kierującego wozem policjanta. Czekała nas długa, ponad 3 godzinna trasa samochodem, gdyż musieli mnie przewieźć do prokuratury, w której wniesiona została moja sprawa. W połowie drogi policjanci zrobili sobie kilkuminutową przerwę na stacji paliw. Wychodzili z samochodu na zmianę upewniając się, że nigdy nawet przez krótką chwilę nie jestem sama. Zapytałam policjantkę, czy jest możliwość skorzystania z toalety skoro stoimy. Powiedziała, że nie bardzo, ale zapyta kolegi… nie zapytała. Nie było wyjścia, sama zapytałam i wyraził zgodę bez namysłu. Wcale mnie to nie zdziwiło. Już w areszcie zauważyłam, że strażniczki były zwykle niemiłe do osadzonych i często traktowały nas jak psów nie wnikając kto i za co tam trafił. Mężczyźni natomiast zawsze zdawali się być bardziej ludzcy i uprzejmi. 

Gdy dojechaliśmy na miejsce, policjanci wrócili do wozu i tam czekali podczas, gdy ja złożyłam zeznania u głównego śledczego. Trochę to trwało, bo okazało się, że moja sprawa jest dość nietypowa i nawet on często z lekkim uśmiechem pytał jak to w ogóle możliwe? Po złożeniu i spisaniu zeznań, zadzwonił do prokuratora, który zdecydował, że można mnie puścić wolno. W tym momencie policjanci otrzymali nakaz zwolnienia mnie, wysłali go również faksem do aresztu i odjechali. Zostawili mnie tak jak stałam, bez pieniędzy i dokumentów w środku miasta. Na szczęście znam dobrze to miasto i nie było to tak daleko więc piechotą przeszłam do domu rodziców.

Wszyscy bardzo ucieszyli się na mój widok i zaczęli zadawać masę pytań. Skontaktowali się w międzyczasie z prawnikiem na wszelki wypadek, więc przynajmniej tyle dobrego, że mniej więcej wiedzieli dlaczego mnie zabrano. Ja natomiast od razu zabrałam się za dzwonienie do rodzin koleżanek z celi i tłumaczenie im sytuacji w jakiej się znalazły. Moja rodzina mogła poczekać na wyjaśnienia, bo przecież byłam już na miejscu i nigdzie się nie wybieram w najbliższym czasie. Tamte rodziny natomiast nie mają pojęcia co się dzieje i zasługują na odrobinę przynajmniej informacji niemal z pierwszej ręki.

Przestroga

Pewnie już nie jeden raz zadaliście sobie pytanie, jak to się stało, że odbyłam tak ekstremalną kwarantannę? Otóż jest to przestroga dla wszystkich, a szczególnie dla tych, którzy dzielą się swoim życiem, zdjęciami i miejscami w internecie (facebook, instagram itp.). Kilka lat temu przez przypadek odkryłam, że ktoś skradł moją tożsamość i się nią wszędzie posługuje. Osoba ta nie tylko znała wszystkie szczegóły jak imię, nazwisko, adres, data urodzenia ale także wszystkie pozostałe dane jak imię panieńskie matki (często wymagane do podpowiedzi zapomnianego hasła), pesel, imiona połowy mojej rodziny (dziękujemy tu facebookowi), moje zdjęcia, szkoły… generalnie wszystko co mogłoby uwierzytelnić mnie jako mnie.

Zajęło mi sporo czasu i nerwów, by usunąć wszystko co mnie dotyczy z sieci oraz wyjaśnienie ewentualnie napotkanym poszkodowanym, że to nie ja. Do tej pory czasem sprawdzam czy nie znalazło się coś nowego o mnie w google. Choć tym razem to bardziej paranoja niż prawdopodobieństwo. Od bardzo dawna nie używam żadnych prawdziwych danych w sieci. Ostrzegam wszystkich znajomych, by upewniali się, że używają odpowiednich ustawień prywatności jeśli nie chcą rezygnować z mediów społecznościowych.

Okazało się jednak, że tej jednej rzeczy nigdy nie znalazłam i nie wyjaśniłam w porę. Nie mieszkam w Polsce od bardzo dawna. Nie mam tu adresu zameldowania. Oficjalnie nie istnieję. Prokurator w związku z tym nie wiedział, gdzie wysłać wezwanie do złożenia zeznań… i wystawił list gończy. Nieświadoma, że jestem poszukiwana, przyjechałam w odwiedziny do rodziny… i odbyłam 12 dniową ekstremalną kwarantannę. Sprawa została wyjaśniona, ale przeżycia i tematy do opowieści pozostaną na zawsze.

5 2 votes
Ocena Wpisu
Subscribe
Powiadom o
guest

0 Komentarze
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x