storm molave
Azja,  Blog,  Podróże,  Wietnam

Sezon tajfunowy

Wietnam w związku ze swoją lokalizacją narażony jest na tajfuny tropikalne burze co roku. Dla nas jednak to była całkowita nowość i nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Od kilku tygodni temperatury były odczuwalnie niższe niż do tej pory, a mały deszczyk padał niemal codziennie. Gdy tylko przeczytaliśmy ostrzeżenie o tajfunie w naszym rejonie zaczęliśmy przeszukiwać sieć jak szaleni. Chcieliśmy się dowiedzieć czego się spodziewać i jak się do niego przygotować. Dla lokalnej społeczności takie ostrzeżenia są zupełnie normalne i wszędzie wokół widać było przygotowania. Łódki na plaży zostały przeciągnięte głębiej w ląd i obciążone czym się da. Restauracje i hotele wokół nas zabezpieczały wszelkie ruchome elementy. Duże okna i witryny sklepów natomiast oklejono na całej długości taśmą klejącą, a czasem dodatkowo gazetami.

Przygotowania do tajfuna

My natomiast rozpoczęliśmy nasze przygotowania od naładowania wszystkich sprzętów elektronicznych i power banków. Przefiltrowaliśmy nieco więcej niż zwykle wody i ugotowaliśmy kilka dodatkowych posiłków, które można zjeść też na zimno. Na wszelki wypadek usunęliśmy z balkonu wszelkie ruchome przedmioty, by nie zbiły nam szyby balkonowej. Powiadomiliśmy również rodzinę i współpracowników, że jest możliwość iż nie będzie nas online przez 2-3 dni. Nie wiedzieliśmy dokładnie ile, bo po pierwsze możliwe było, że zupełnie nic się nie wydarzy, a po drugie nie wiemy jak długo zajmują tutaj naprawy. Po tym wszystkim jedyne co nam pozostało to siedzieć i obserwować co się dzieje za oknem… i stronę windy

To się nazywa burza!

Nasza pierwsza burza tropikalna była interesującym przeżyciem. Uwielbiamy obserwować burze nie ważne gdzie jesteśmy, więc rzecz jasna tym razem tym bardziej siedzieliśmy z nosami przyklejonymi do okna. Wiatr nie był tak silny jak się spodziewaliśmy, ale wystarczająco silny by robić masę przerażających dźwięków. Deszcz i błyskawice natomiast to było coś zupełnie nowego dla nas. Całkowicie surrealistyczne przeżycie. Deszcz był tak silny i gęsty, że ledwo było widać budynki po drugiej stronie ulicy. Dodatkowo zdawało się, że pada dosłownie z każdego kierunku. Nagle fragment z filmu „Forest Gump” nabrał zupełnie nowego sensu.

Błyskawice i grzmienie następowały jedno po drugim. Czasem jeszcze jedno dobrze nie rozbrzmiało a zaczynało się nowe. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widzieliśmy. Wszystko to trwało godzinę, może dwie, po czym nastąpiła całkowita cisza. Podejrzewamy, że to był moment kiedy miasto znalazło się w oku burzy, bo jakimś czasie nagle wszystko wróciło, zarówno błyskawice jak i deszcz. Wydawało się jednak, że siła nie była już tak wielka jak wcześniej.

Później dowiedzieliśmy się, że burza ta spowodowała spore zniszczenia i osunięcie terenu w innej części miasta. Dodatkowo historyczne miasto leżące tuż obok ucierpiało spore powodzie. W naszej okolicy nie widać było jednak zbyt wielkich problemów. Latające śmieci, poprzewracane motory, postrzępione parasole. Nic wielkiego. To było dla nas zaskoczeniem, bo nasz budynek znajduje się dosłownie kilka metrów od morza. Spodziewaliśmy się więc znacznie gorszej sytuacji. Okazało się natomiast, że najwięcej zniszczeń i powodzi było w drugiej części miasta, bliżej gór.

Tajfun Molave

Dwa tygodnie później pojawiło się kolejne ostrzeżenie. Tym razem tajfun zapowiadał się znacznie większy niż poprzedni. Z poprzedniego doświadczenia doszliśmy do wniosku, że nie ma co panikować. Dlatego też, tym razem nie przygotowaliśmy się tak bardzo jak poprzednio. To był błąd. Na szczęście lokalni ludzie podeszli do sprawy znacznie poważniej niż my i już kilka dni przed spodziewaną datą rozpoczęli przygotowania.

Tym razem wiatr był znacznie silniejszy niż poprzednio. Wiatr gwizdał jak szalony na korytarzach budynku, a nasze okno balkonowe dudniło jak szalone. Ostatecznie zdecydowaliśmy, że otworzymy je na ościerz, bo baliśmy się, że w przeciwnym razie po prostu pęknie w końcu. Drzwi balkonowe w naszym mieszkaniu to ogromna przesuwana szyba, więc gdy były otwarte jedna szyba chroniła drugą. To rozwiązanie wydawało się zdecydowanie znacznie bezpieczniejsze. Niestety jego minusem był okrutny hałas i raptownie skaczące ciśnienie męczące nasze uszy. Przynajmniej tym razem nie padało tak bardzo jak poprzednio, więc nie zalało nam mieszkania.

Poza oczywistym hukiem wiatru, co chwila słyszeliśmy inne dziwne dźwięki. Z ciekawości biegaliśmy na balkon i spowrotem by sprawdzić co się dzieje. A działo się wiele. Widzieliśmy dachówki odrywające się z dachów i latające wokół jak ptaki. W powietrzu latało tak wiele różnych przedmiotów o różnej wielkości i kolorze, że początkowo naprawdę myśleliśmy, że to ptaki. Wiem dobrze, że to nie ma sensu, ale nigdy wcześniej czegoś takiego nie widzieliśmy i to było pierwsze co przyszło nam do głowy. Po bliższym przyjrzeniu się jednak okazało się, że to były jakieś papiery, kawałki materiału a nawet blacha falista! Oczywiście wszystkie motory stojące na zewnątrz jak domino poprzewracały się jeden na drugi. Widzieliśmy wiele naprawdę dużych przedmiotów „jeżdżących” po ulicy takich jak na przykład stragany i stoiska handlowe.

Przykre następstwa Molave

Jak wspomniałam wcześniej, tym razem nie byliśmy kompletnie przygotowani na następstwa tajfuna. Prąd poszedł dosłownie na naszych oczach. Tyle, że tym razem nie mieliśmy ani naładowanych sprzętów, ani przygotowanego jedzenia. W momencie gdy strzelił prąd wiedzieliśmy, że mamy przechlapane i to nie wiadomo na jak długo. Laptopy stały się naszymi zapasowymi bateriami do telefonów. Potrzebowaliśmy przynajmniej telefonów by poinformować wszystkich o sytuacji i przygotować ich na naszą nieobecność online w najbliższych dniach. Potrzebowaliśmy też telefonu, by obserwować sytuację i wiadomości lokalne. Bez stacjonarnego prądu rzecz jasna nie mieliśmy internetu, więc jedyny internet jaki nam pozostał to ten z telefonu.

Jak tylko wiatr zaczął ustępować zauważyliśmy, że lokalni ludzie powoli zabierają się za sprzątanie tego co byli w stanie zobaczyć. Było już dość późno a bez świateł trudno było wszystko zobaczyć, jednak widzieliśmy sporo ludzi z latarkami lub telefonami zamiast latarek zbierających śmieci wokół.

Nastepnego dnia z rana wyszliśmy na spacer, po pierwsze by napić się kawy i poszukać jedzenia. Przede wszystkim jednak chcieliśmy zobaczyć skalę zniszczeń. Tym razem wiedzieliśmy, że zniszczenia będą znacznie większe niż dwa tygodnie wcześniej. Ten tajfun był zdecydowanie znacznie silniejszy niż poprzedni. Pomimo ewidentnych zniszczeń, z zaskoczeniem stiwerdziliśmy, że ludzie nie stracili uśmiechu z twarzy. Nie narzekali, mimo że tajfun dokonał bardzo dużo zniszeń. Wiele budynków straciło część dachówek. Wszędzie było pełno szkła ze zbitych szyb. Poprzewracane drzewa i słupy elektryczne. Pani, która sprzedawała nam kawę, z wielim uśmiechem na twarzy powiedziała, że miała bardzo dużo szczęścia, bo jedno z jej stoisk nadal stoi. Drugiego wprawdzie nie może znaleźć, ale przynajmniej jedno jest! Ludzie tutaj są niesamowici!

Wspomaganie lokalnej ekonomii

To było dla nas niewątpliwie interesujące przeżycie. Oczywiście my byliśmy tylko biernymi obserwatorami, więc nie doznaliśmy żadnych szkód. Po zobaczeniu tego co dzieje się na mieście postanowiliśmy częściej wychodzić do tych ulicznych straganów i drobnych lokalnych restauracji. Ci ludzie już i tak wiele stracili przez Covid i brak turystyki, a teraz jeszcze tajfun, który zniszczył ich dobytek.

0 0 votes
Ocena Wpisu
Subscribe
Powiadom o
guest

0 Komentarze
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x