Wycieczka życia na Anak Krakatoa
Wulkan Krakatoa był moją obsesją od dnia, kiedy pierwszy raz obejrzałam film dokumentalny na jego temat. Przez lata wyszukiwałam wszelkich informacji, nowych filmów dokumentalnych i vlogów na jego temat. Anak Krakatoa to Syn Krakatoa. Rzecz jasna stał się moją obsesją i o niczym tak bardzo nie marzyłam, jak o tym by go zobaczyć na własne oczy.
W 2018 roku Anak się zapadł i jego krater zrównał się z poziomem morza,. Pomyślałam wtedy, że takiej okazji, by zobaczyć krater mogę więcej nie mieć. Oczywiste jest więc, że będąc w Azji przez cały czas chodziło mi po głowie, że musimy tam pojechać. Od dawna wyszukiwałam wycieczki, które oferują spacer po moim ulubionym wulkanie. W Jakarcie jest cała masa organizatorów takich wycieczek. Wielu oferuje nie tylko spacer, ale też pływanie w poszukiwaniu raf koralowych w pobliskich wodach, a nawet kilkudniowe biwaki! My postanowiliśmy skorzystać z całodniowej wycieczki na Krakatoa za 4,800,000 IDR (około 1,333.22 zł). W cenę wliczony był dowóz z miejsca zamieszkania i powrót, jedzenie, picie, przekąski, wynajem łodzi i przewodnik.
Wycieczka na Anak Krakatoa
Transport przyjechał po nas wcześnie rano, a że poprzedniej nocy nie mogliśmy spać z podekscytowania, to większość drogi przespaliśmy. Gdy dojechaliśmy na miejsce, do niewielkiej miejscowości przy morzu Labuhan, zostaliśmy zaproszeni do lokalnej restauracji na śniadanie. Wyglądało to jakby restauracja została otwarta tylko i wyłącznie dla nas, bo nikogo poza nami tam nie było. Następnie zostaliśmy przewiezieni na plażę, gdzie już czekała na nas łódź oraz dwóch panów ją obsługujących.
W tym momencie zrozumieliśmy dlaczego cena tej wycieczki była tak wysoka. W zasadzie zatrudniliśmy na cały dzień 3 panów plus kierowcę samochodu który nas tu przywiózł i odwiózł do domu. Wycieczka łodzią była dość długa a silnik robił taki hałas, że w zasadzie przez większość drogi się nie odzywaliśmy. W międzyczasie jednak oferowano nam co chwila picie i owoce.
Gdy zaczęliśmy się zbliżać do wulkanu łódź nieco zwolniła i wszyscy trzej panowie zaczęli pokazywać palcem w kierunku małej, zdawałoby się piaskowej wysepki. Nasz przewodnik zaczął opowiadać o wydarzeniach, o okolicznych wyspach i o samym Anak. Choć wszystko to wiedzieliśmy, nie przerywaliśmy mu wypowiedzi. Widać było, że podobnie jak my, mężczyzna ten jest bardzo zafascynowany wulkanem. Z tą tylko różnicą, że on mieszka w pobliżu i może go na bieżąco obserwować, podczas gdy dla nas widok ten był całkowicie nowy i obcy.
Spacer po wulkanie
To był bezchmurny i słoneczny dzień. Wszystko wyglądało niesamowicie dzięki temu na naszych zdjęciach. Niestety słońce okazało się również naszym największym problemem. Nigdzie na wulkanie nie było ani odrobiny cienia. Byliśmy jak na wielkiej patelni. Wszędzie wokół słońce, wzniesienie wulkanu, plus woda odbijająca dodatkowo promienie słoneczne nie tylko spaliła nam do czerwoności skórę, ale także bardzo utrudniała wspinaczkę na szczyt. To nie był wysoki szczyt, jednak podłoże, po którym chodziliśmy nie było stabilne, trochę jak lekko ubity pył. Wciąż się ślizgaliśmy. Musieliśmy zrobić sobie kilka przerw na odpoczynek i picie, ale to niewiele pomagało, bo słońce robiło swoje tak czy inaczej.
Gdy w końcu dotarliśmy na szczyt naszym oczom ukazał się krater wypełniony czymś co wyglądało jak woda. Gotująca się woda, bo nad nią unosiła się chmurka pary. Wielki kotłujący się kocioł. Tuż obok najbardziej niezwykły widok – morze koloru pomarańczowego. Nasz przewodnik zaprowadził nas na miejsce, gdzie najlepiej mogliśmy się temu wszystkiemu przyjrzeć. Pokazałnam również kilka własnych zdjęć a nawet filmiki, jakie zrobił w czasie niewielkiego wybuchu, gdy stał dokładnie w tym samym miejscu co my teraz.
Wszystko to, widoki, pomarańczowe morze, gotująca się „zupa” w kraterze i te filmy wydawały się nieprawdopodobne. Nie mogliśmy uwierzyć, że naprawdę tam jesteśmy i to widzimy. Na własne oczy! Schodząc z powrotem do łodzi przeszliśmy się kawałek wzdłuż plaży, gdzie znaleźliśmy spalone drzewa. Były tam mimo wszystko również bardzo młode zielone gałązki już zaczynające swoje nowe życie.
W tym momencie, jeśli chodzi o mnie, mogliśmy już wracać, a uśmiech na mojej zjaranej do czerwoności gębie nie zszedł jeszcze długo. Jednak to nie był koniec wycieczki jeszcze.
Piknik na Krakatoa
Po powrocie do łodzi powoli opłynęliśmy Anak dookoła, zatrzymując się w pobliżu krateru, tym razem od strony morza. To było dość niezwykłe obserwować jak kolor wody zmienia się z niebieskiego, na zielonkawy a potem nagle robi się całkowicie pomarańczowy. Nigdy wcześniej niczego takiego nie widzieliśmy. Następnie popłynęliśmy na okoliczną wyspę Krakatoa. Tak, tę oryginalną Krakatoa!!! Woda wokół niej była przejrzysta jak nigdzie indziej.
Nasz przewodnik, wraz z pomocnikami zeszli tym razem wszyscy z łodzi. Rozłożyli nam kocyk pod drzewem (w końcu odrobina cienia) i przynieśli posiłek, napoje oraz owoce, a sami oddalili się nieco. Kątem oka zerkałam na nich, zbierających na plaży śmieci i palących je w ognisku. Może to nie najlepszy sposób na pozbywanie się śmieci, jednak w tym miejscu zapewne jedyny możliwy. Miło było obserwować ich jak dbają o tę wyspę, która jest jakby nie patrzeć, historią nie tylko Indonezjii, ale w sumie całego świata.
Niezapomniany widok
My natomiast zanim zasiedliśmy do posiłku pospacerowaliśmy po plaży. Pozbieraliśmy trochę pamiątek (oryginalnego pumeksu z Krakatoa!) i napawaliśmy oczy pięknem natury jaka się tu rozrosła na przestrzeni lat. Uśmiech nie schodził nam z twarzy, które i tak już szczypały od słońca. Dodatkowo mięśnie zaczynały już boleć od tego uśmiechania się. W drodze powrotnej Anak pożegnał się z nami delikatnym wybuchem i ogromną chmurą pary na niebie. Byliśmy już w tym momencie tak zmęczeni, że nawet nie wyciągnęliśmy aparatów fotograficznych. Napawaliśmy nasze oczy widokiem, który na zawsze pozostanie w naszej pamięci.
W domu byliśmy około 20tej i od razu padliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi do łóżka. To będzie na zawsze największa przygoda naszego życia. Marzenia się spełniają, tylko czasem trzeba im odrobinę pomóc 🙂