Pora na zmianę miejsca
Pod koniec roku w Wietnamie wyglądało jakby pandemia nie istniała. W Europie i Stanach Zjednoczonych zaczęto kampanie szczepienia tych najbardziej potrzebujących na początek. Stwierdziliśmy, że zbliża się czas, gdy wszystko zacznie wracać do normalności i pora zacząć planować następną podróż. Byliśmy przekonani, że na początku 2021 roku kraje zaczną się znów otwierać na turystykę i będziemy mogli w końcu wrócić do naszego dawnego stylu życia. W związku z tym, że większość lotów międzynarodowych z Wietnamu wylatuje z Ho Chi Minh postanowiliśmy zacząć kierować się w tą stronę.
Odrobina lokalnego życia w Nha Trang
Mniej więcej w połowie drogi z Da Nang do Ho Chi Minh znajduje się nadmorskie miasto Nha Trang. Tam postanowiliśmy spędzić miesiąc zanim pojedziemy dalej. Udało się nam znaleźć bardzo przyjemnie wyglądające mieszkanie w najwyższym w tym mieście apartamentowcu. Budynek wprawdzie nie był jeszcze skończony, ale mieszkanie jak najbardziej było wykończone i przygotowane do normalnego życia. Było naprawdę dobrze wyposażone, z dobrym internetem i niesamowitym wręcz widokiem z balkonu! Budynek znajduje się w pobliżu lokalnego uniwersytetu, więc pomimo, że nie było w mieście turystów było tam dość sporo ludzi. Przyjemnie było obserwować lokalnych ludzi i ich codzienne zajęcia.
Zauważyliśmy, że w mieście znajduje się wiele sklepów z rosyjskimi napisami, a nawet niektórzy sprzedawcy mówili do nas po rosyjsku. Podejrzewamy, że w normalnych warunkach jest to wakacyjny cel podróży dla Rosjan. Nawet kilka razy zdarzyło się nam słyszeć rosyjski na ulicy.
Co ciekawe, w przeciwieństwie do Da Nang, tutaj tylko kilka sklepów i restauracji było zamkniętych. Większość nadal była otwarta, więc prawdopodobnie Covid nie spowodował tak wielkiego problemu w tym rejonie. Najwięcej pozamykanych barów było w miejscach typowo turystycznych, ale tam gdzie my mieszkaliśmy życie płynęło swoim torem jakby nic się nie wydarzyło.
Taksówkowe przygody w Sajgonie
Życie wśród lokalnych ludzi w Nha Trang tak się nam spodobało, że postanowiliśmy poszukać podobnego miejsca w Sajgonie. Zaczęliśmy się więc rozglądać za mieszkaniem z dala od centrum miasta. Udało się nam znaleźć piękny duży dom w Dzielnicy 12. Niestety nie było łatwo tam trafić. Taksówkarz, który nas zabrał z lotniska zapierał się, że wie gdzie jechać. Dość szybko jednak zorientowaliśmy się, że to nie do końca prawda. Zaraz po wyjechaniu z lotniska zaczął obdzwaniać znajomych i każdemu z nich podawał adres pod jaki się kierowaliśmy. Kilka razy się zatrzymywał i sprawdzał GPS i ruszał dalej. Ostatecznie wylądowaliśmy w zupełnie innym miejscu, niż Airbnb wskazywało.
Postanowiliśmy więc podziękować taksówkarzowi za jego wysiłki i wezwaliśmy kolejną taksówkę. Drugi taksówkarz zawiózł nas w odpowiednie miejsce, a przynajmniej w to, które wskazywało Airbnb. Okazało się jednak, że to nie jest ten adres… albo mapy google pokazywały coś innego niż powinny. To się nam już wielokrotnie w Azji przytrafiło więc nie byliśmy jakoś szczególnie zaskoczeni.
Zaczęliśmy dopytywać się lokalnych ludzi i sklepikarzy czy wiedzą gdzie jest wskazany adres. W końcu podszedł do nas dostawca z Grab i zapytał gdzie się chcemy udać. Pokazaliśmy mu naszą rezerwację, a on bez namysłu zadzwonił do naszego gospodarza. Podejrzewamy, że powiedział gdzie jesteśmy i by po nas przyjechać, bo kilka minut później przyjechały dwie osoby i zabrały nas w końcu do naszego nowego domu. Byliśmy bardzo wdzięczni za pomoc bo zaczęło robić się ciemno a my byliśmy już trochę zmęczeni tą przygodą. Nie chciał jednak przyjąć od nas pieniędzy, a niestety nic innego nie mieliśmy do zaoferowania w podzięce.
Lokalne życie w Ho Chi Minh
Właścicielka domu, w którym się zatrzymaliśmy nie mówiła po angielsku, jednak przyjechała ze znajomym, który wszystko tłumaczył. Oboje byli bardzo mili i starali się byśmy czuli się w nowym miejscu jak najlepiej. Dom był po prostu niesamowity. Zaopatrzony był we wszystko co moglibyśmy potrzebować. Fantastycznie wyposażona kuchnia, z wszelkiego rodzaju garnkami, talerzami a nawet pełnym zestawem przypraw! W domu były trzy łazienki i wszystkie trzy również w pełni wyposażone w ręczniki i środki czystości. I to pełne duże butelki wszystkiego, nie jednorazowe produkty jak w większości miejsc, w których byliśmy! Były tam również dwie sypialnie, z dużym łóżkiem i szafą na ubrania. Wszystko wyglądało i pachniało doskonałą czystością. W każdym z pokojów była zapachowa lampa rozsiewająca przyjemny zapach trawy cytrynowej w całym domu.
Gdy tu dotarliśmy było już dość późno więc zamówiliśmy jedzenie z dostawą do domu i nasyceni położyliśmy się spać. Postanowiliśmy odłożyć zwiedzanie okolicy na następny dzień.
Rano wypoczęci wyruszyliśmy w poszukiwaniu sklepu spożywczego. Zamiast tego trafiliśmy na mały lokalny rynek, gdzie mogliśmy kupić dosłownie wszystko co potrzebowaliśmy by ugotować sobie świeży posiłek. Początkowo mieliśmy drobne wątpliwości, czy powinniśmy kupować mięso z małego stoiska wokół którego latała zgraja much. Jednak lokalni ludzie właśnie tam zaopatrują się w mięso, więc postanowiliśmy zaryzykować. Nie trzeba nawet wspominać, że wszystko na tym rynku było niezwykle tanie a i tak jesteśmy pewni, że ceny zostały dla nas „odpowiednio przystosowane”. Mimo wszystko to było najtańsze jedzenie jakie kupiliśmy w Wietnamie do tej pory.
Niefortunna niespodzianka
Wszystko w naszym nowym domu nam się podobało. Wmieszanie w lokalne życie, okoliczny rynek i fantastyczny dom. To było idealne miejsce dla nas…. póki nie skończył się internet. Kilka dni później z zaskoczeniem stwierdziliśmy, że nie mamy internetu. Okazało się, że internet tutaj był limitowany. Kompletnie się tego nie spodziewaliśmy, bo nie mieliśmy takiej sytuacji w Wietnamie. Zadzwoniliśmy do właścicielki wyjaśniając, że nie możemy tu zostać bez internetu. Przyszła do nas ze znajomym tłumaczem, sama sprawdziła internet i powiedziała, że może zmienić internet na lepszy ale będziemy musieli poczekać około tygodnia. Tak się trafiło, że akurat zaczynał się Tet (Wietnamski Księżycowy Nowy Rok) i wszystko jest pozamykane przez najbliższych kilka dni.
Niestety my nie mogliśmy sobie pozwolić na tygodniową przerwę w pracy i z przykrością powiedzieliśmy, że w tej sytuacji jesteśmy zmuszeni poszukać innego miejsca. Ze smutkiem ale też zrozumieniem właścicielka powiedziała, że rozumie i oddała nam pieniądze za wynejem. Zgodnie z polityką Airbnb nie musiała tego robić. Tym bardziej byliśmy jej za to wdzięczni.
Powrót do centrum miasta
Mieliśmy bardzo dużo szczęścia, że udało się nam znaleźć nowe mieszkanie w czasie Tet i to dosłownie na ostatnią minutę. Na dodatek trafiło się nam duże mieszkanie w samym centrum miasta! Mieliśmy stąd dwie minuty spaceru do Bui Vien, gdzie niegdyś wynajmowaliśmy nasze pierwsze miejsce w Wietnamie. Dzięki temu doskonale znaliśmy okolicę i wiedzieliśmy gdzie szukać sklepów czy restauracji. Nie było tu dla nas nic ciekawego do zwiedzania, to jedno jest pewne. Ale za to mieliśmy bardzo duże (100m) mieszkanie z szybkim inernetem bez limitów tym razem 😉
To mieszkanie było zdecydowanie za duże na nasze potrzeby. Dwie duże sypialnie, każda z własną łazienką, ogromny pokój gościnny i kolejną łazienką i kuchnia. Dodatkowo co tydzień przychodziła sprzątaczka, choć powiedzieliśmy, że to nie jest konieczne. Największą atrakcją tego mieszkania jednak był piekarnik. Nigdzie wcześniej w Azji nie widzieliśmy kuchni z piekarnikiem! Oczywiście nie mogliśmy się powstrzymać i naszym pierwszym obiadem była domowej roboty pizza! 🙂
To miejsce nie miało już tego lokalnego odczucia jak poprzednie, za to nie mieliśmy tu problemu ze znajdowaniem sklepów i restauracji. Doskonale wiemy gdzie wszystko jest w centrum Sajgonu. Nawet wykorzystaliśmy tę okazję, by pójść do serwisu komputerowego, gdzie za dosłownie parę groszy wyczyściliśmy nasz niewątpliwie ostro zakurzony sprzęt. Trochę dziwnie było mimo wszystko spacerować ulicami, które tak podziwialiśmy dwa lata temu, teraz całkowicie opustoszone. Kilka naszych ulubionych restauracji niestety została zamknięta. Wiecznie pełna turystów i głośna Bui Vien teraz świeciła pustkami. Przedziwne uczucie.
Covid ponownie miesza w naszych planach
Mniej więcej w połowie lutego wiedzieliśmy, że z Covid jednak nigdzie się nie wybiera a świat nie wraca do normalności jak oczekiwaliśmy. Większość Azji nie otrzymała nadal wystarczającej ilości szczepionek, jeśli w ogóle. Co gorsza, w Europie zaczęła się panika związana z nowym wariantem wirusa, który się tam pojawił…. zdecydowaliśmy więc że uciekamy z głośnego Sajgonu do dobrze nam znanego i znacznie spokojnieszego Da Nang.