Sajgon – Hotel 3 Oaks
Jadąc ponownie do Wietnamu z góry zakładaliśmy, że tym razem chcemy zostać dłużej. Z tego powodu na początek wybraliśmy Sajgon, bo tam najłatwiej jest znaleźć agencje zajmujące się przedłużaniem wizy. Mieliśmy zostać tam tydzień i ruszyć dalej gdy wizy będą załatwione. Zaniedbaliśmy jednak jeden bardzo ważny krok – nie sprawdziliśmy jak długo zajmuje przedłużenie wizy. Wydawało nam się, że skoro to stolica to powinno być szybko. Nic bardziej mylnego.
Okazało się, że na przedłużenie musimy czekać 7-10 dni. Owszem, można załatwić to szybciej, ale za dodatkową opłatą. A dokładniej, niemal dwa razy wyższą opłatą od podstawowej. Mieliśmy już zarezerwowane miejsce w Da Nang, więc przedłużanie pobytu w Sajgonie nie było nam na rękę. Tym bardziej nie mieliśmy ochoty płacić tak wielkich pieniędzy za szybsze rozpatrzenie wizy. Zdecydowaliśmy więc, że poszukamy jednak agencji w Da Nang, albo ostatecznie zostaniemy ten miesiąc i ruszymy w dalszą drogę i przyjedziemy ponownie do Wietnamu innym razem.
Hotel 3 Oaks
Nie planowaliśmy długiego pobytu w Sajgonie. Postanowiliśmy więc, poszukać jakiegoś taniego hotelu, który nie koniecznie jest w centrum, ale jednocześnie względnie blisko do niego. Warunki te spełniał hotel „3 Oaks”, który znajdował się w jednej z tych uroczych wietnamskich super wąskich uliczek. Jednak już za rogiem zaczynał się „prawdziwy sajgon” – ruchliwa ulica, restauracje, puby i uliczne stoiska z jedzeniem. Dodatkowym plusem był również fakt, że do miejsca, w którym zatrzymaliśmy się poprzednio było jakieś 5-10 minut spacerem. To istotny szczegół, bo znamy tamtą okolicę i wiemy, że akurat tam agencje przedłużające wizę są niemal co kilka kroków.
Kuchnia
Hotel był bardzo czysty i całkiem przyjemny, ale jeśli chodzi o nas to raczej nie nadawałby się na dłuższy pobyt. Bardzo dużym plusem tego miejsca był dystrybutor z wodą pitną w pokoju. Wprawdzie mamy swój własny filter do wody, ale dystrybutor to jednak spore ułatwienie. Mała kuchnia była w pełni wyposażona, ale biorąc pod uwagę, że wszędzie wokół było pełno restauracji, nie wypróbowaliśmy jej nawet.
Jednak na szczególną uwagę zasługuje fakt, że był tu wyjątkowo ostry nóż. Naprawdę ostry! To w sumie pierwsze miejsce, gdzie trafiliśmy na ostry nóż. W czasie naszych podróży przyzwyczailiśmy się już, że noże są albo bardzo tępe, albo ich w ogóle nie ma. Jest to do tego stopnia duży problem, że ostatecznie zdecydowaliśmy się na zakup własnego noża.
To co nam się najbardziej spodobało w tym hotelu to łazienka. Dość spora, z prysznicem nad wanną. Ciśnienie wody w prysznicu było tak duże, że wręcz bolało, a woda była bardzo gorąca. Jednak najważniejsza była duża głęboka wanna, w której w końcu mogliśmy się porządnie wymoczyć. Nie żebyśmy chodzili brudni i śmierdzący, nic z tych rzeczy. Po prostu dawno nie mieliśmy okazji zrelaksować się w wannie. Wiem, że to może brzmieć dziwnie, ale w Azji wanna to rzadkość, zwykle wszędzie są prysznice, z wodą ciepłą, ale raczej nie gorącą i często lecącą jak krew z nosa.
Upierdliwa sprzątaczka
Jak wspominałam wcześniej hotel i pokój był bardzo czysty. Codziennie rano przychodziła sprzątaczka, by posprzątać i wymienić ręczniki. Dla nas akurat to było dość upierdliwe. Jesteśmy nocnymi markami: siedzimy do bardzo późna w nocy i śpimy do południa. Sprzątaczka nic sobie z tego nie robiła! Pukała do drzwi z samego rana (dla nas w środku nocy). Jeśli w ciągu krótkiej chwili nikt nie odpowiedział albo nie otworzył drzwi, sama sobie otwierała drzwi własnym kluczem i zabierała się do pracy. Kompletnie nie zwracając w ogóle uwagi na to, że my jesteśmy nadal w łóżku! Bardzo była zaskoczona, gdy powiedzieliśmy jej, że nie potrzebujemy sprzątania. Aby wypełnić swój obowiązek postanowiła nam chociaż ręczniki w łazience… do której wejście było przez sypialnię… w której próbowaliśmy spać.
Ostrzeżenie
Ciekawostką dla nas była kartka znajdująca się pod szybą na stole. Ostrzegała ona, by być ostrożnym na mieście, bo możemy zostać okradzeni. Co jeszcze ciekawsze, gdy wyszliśmy na miasto z aparatem w ręku, starsza pani zaczepiła nas i ostrzegła, by pochować aparat, bo ktoś nam może go ukraść. Czytaliśmy o takich przypadkach wprawdzie, ale byliśmy już wcześniej w Sajgonie i zarówno wtedy jak i teraz nie mieliśmy żadnych złych doświadczeń. Wręcz przeciwnie, ludzie tutaj wydają nam się wyjątkowo przyjaźni i sympatyczni. Ale ostrożności nigdy nie za wiele, więc pochowaliśmy aparat i nie obnosiliśmy się więcej z naszymi sprzętami. Pewnie nikt nie wpadł na to by nas okradać, bo utrzymujemy konsekwentnie wygląd białego lumpa – stare, sprane ubrania, tani plecak…. i niepozorna torebka Pierre Cardin haha.
Pierwsze oznaki strachu przed wirusem
Nasz pobyt w Sajgonie zgrał się z czasem, gdy koronawirus był coraz częściej w wiadomościach. Teraz również był bardziej widoczny na ulicach. Miejsca publiczne takie jak puby i restauracje zaczęły wystawiać żel antybakteryjny do rąk na stołach. Na ścianach pojawiły się karteczki ostrzegające o wirusie. Coraz więcej ludzi nosiło maseczki na ulicy. W sumie w Azji noszenie masek to nic nadzwyczajnego, ale jeśli zaczynasz w Azji widzieć białych z maskami to znaczy, że coś dziwnego się dzieje.
Podsumowując hotel można z powodzeniem powiedzieć, że to bardzo przyjemne miejsce, ale raczej na krótki pobyt. Dla nas nie bardzo się nadawał, bo nie było tam za bardzo miejsca do pracy. Ja zajęłam stolik w jadalni, a mój mężczyzna przesunął bardzo niewygodną sofę do stolika pod telewizorem i tam pracował. Na szczęście przez tydzień można się w takich warunkach przemęczyć. Byliśmy już w znacznie gorszych miejscach i daliśmy radę. W porównaniu do niektórych z nich to tutaj było niemal luksusowo.