Piasek wszędzie – dom przy plaży
W tym momencie kwarantanna w Wietnamie trwała już od kilku dni. Puste ulice, bez samochodów czy motorów, ludzie na ulicy to rzadkość, restauracje i sklepy pozamykane poza kilkoma spożywczymi. To był właśnie ten moment kiedy my mieliśmy się przeprowadzić do nowego mieszkania w Da Nang. I tu pojawił się problem… Byliśmy pewni, że dwójka białych z ogromną walizką i plecakami przyciągnie uwagę ciekawskich i policji a jakoś przecież musieliśmy się przenieść. Nie wspominając nawet o fakcie, że w zasadzie dwa tygodnie wcześniej tutejszy rząd wydał rozporządzenie, że hotele i właściciele mieszkań nie mogą przyjmować nowych gości do odwołania.
Ludzie jednak wykazują się sporą pomysłowością gdy w grę wchodzą potencjalne zarobki. Właściciel naszego nowego mieszkania postanowił podpisać z nami umowę o wynajem z datą wcześniejszą niż zarządzenie. Następnie przyjechał pod nasz poprzedni dom, zabrał walizkę, dał nam klucze od nowego mieszkania i odjechał. Do mieszkania mieliśmy sami dotrzeć piechotą oczywiście, bo taksówki nie kursowały. To akurat nie był dla nas wielki problem, bo to był raptem 15 minutowy spacer. Poza tym z całą pewnością lokalny mieszkaniec wchodzący do bloku z walizką nie zdziwił nikogo. My natomiast już bez walizki weszliśmy sobie do bloku tak jakbyśmy tam mieszkali od zawsze i właśnie wrócili ze spaceru.
Nowe mieszkanie w apartamentowcu
W tym momencie wiedzieliśmy, że zostaniemy w Wietnamie znacznie dłużej niż wstępnie planowaliśmy gdyż wszystkie granice w zasadzie na całym świecie zostały zamknięte do odwołania. W związku z tym postanowiliśmy, że skoro już mamy tu zostać na dłużej to warto by było wynająć sobie jakieś duże i komfortowe mieszkanie. I takie właśnie znaleźliśmy.
Duże, z dwoma sypialniami, dwoma łazienkami, dużą kuchnio-jadalnio-pokojem gościnnym i na dodatek kilka metrów od plaży. W okolicy masa sklepów i restauracji (choć te oczywiście w większości zamknięte w czasie kwarantanny). Cieszyło nas, że mamy na wyposażeniu mieszkania slow cooker oraz kuchenkę z dwoma palnikami, bo zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że w najbliższym czasie będziemy musieli sami sobie gotować posiłki. Nie przeszkadzało nam to wcale. Lubimy gotować, tyle tylko, że tym razem nie mieliśmy innego wyjścia gdyby na przykład nam się nie chciało z jakiegoś powodu.
Okoliczne sklepy
Wszystko fajnie, gdyby nie jedna rzecz, o której nie wiedzieliśmy wprowadzając się tutaj – te kilka otwartych sklepów miały bardzo mały wybór jedzenia i ostatecznie okazało się, że przez kilka tygodni jedliśmy w kółko to samo :/ Okazało się jednak, że popełniliśmy jeden głupi błąd – chodziliśmy na zakupy do sklepów, które były duże co pozornie sugerowało, że jest tam dużo rzeczy. Nic bardziej mylnego. Pewnego dnia weszliśmy do malusieńkiego sklepu tuż koło naszego domu. Sklep ten był tak mały, że między półkami mieściła się tylko jedna osoba, nawet taka mała i szczupła jak większość Azjatów. Jednak wybór produktów na tych półkach był imponujący. I to nie tylko lokalne produkty ale też importowane. Byliśmy pod ogromnym wrażeniem i od tamtego dnia stał się ten sklep naszym numerem jeden jeśli chodzi o zakupy.
Łóżka w obu naszych sypialniach wymagały trochę czasu do przyzwyczajenia. Materace na nich były tak twarde, że pierwszej nocy upewniałam się, czy w ogóle jakieś materace tam są bo miałam wrażenie że śpię bezpośrednio na deskach. Nigdy jeszcze nie spałam na tak twardym materacu. Przez jakiś czas oboje budziliśmy się obolali, ale z czasem przyzwyczailiśmy się i podejrzewam, że teraz każdy inny materac będzie się nam wydawał za miękki. Jedna z sypialni nie miała okna i to okazało się idealne miejsce do spania dla nas. Przede wszystkim dlatego, że zawsze było tam ciemno. My często pracujemy, albo po prostu przesiadujemy do bardzo późna w nocy (albo wczesnego rana) i spanie w ciemnym pokoju pomimo, że słońce już dawno wstało było wyjątkowo przyjemne. Dodatkowo nie dochodziły do tego pokoju żadne hałasy a to okazało się wyjątkowym plusem.
Hałas pod oknem
Jak już wspomniałam o hałasie to niestety ale tego mieliśmy bardzo dużo przez ładnych kilka tygodni. Tuż pod naszym blokiem coś robiono na ulicy, rury jakieś czy coś. To nie jest istotne. Co jest natomiast istotne to godziny w jakich te prace były prowadzone bowiem przez większą część dnia było cicho i spokojnie… bo słońce w pełni, upał ponad 34C i wilgotność powietrza nie sprzyja pracy. Jak tylko słońce zaczynało zachodzić oraz tuż przed wschodem słońca rozpoczynały się prace, wiercenie, krzyki pracowników i turkot maszyn. I tak przez całą noc.
O dziwo nikt z okolicznych mieszkańców nie miał nic przeciwko. To nas bardzo zaskoczyło. W Europie takie coś by nie przeszło! Co gorsze w związku z tym, że nasz blok jest tuż przy plaży to i podłoże wokół jest raczej piaskowe. W czasie prac piasek ten bez przerwy unosił się w powietrzu. Osiadał oczywiście na balkonie, na pralce, świeżo wypranych ubraniach a nawet wewnątrz mieszkania choć pilnowaliśmy by drzwi balkonowe były zamknięte. Piasek był wszędzie.
Okoliczne restauracje
Kiedy w końcu skończyła się kwarantanna wybraliśmy się na zwiedzanie okolicznych restauracji. Szczególnie interesowały nas te mniejsze, bo rzecz jasna one najbardziej potrzebowały teraz wsparcia, ale nie omieszkaliśmy wypróbować też kilka większych. W sumie wypróbowaliśmy chyba wszystkie a przynajmniej prawie wszystkie restauracje w okolicy i ostatecznie znaleźliśmy tę, która nam najbardziej odpowiadała.
Jedzenie tam nie tylko było zawsze bardzo smaczne, ale też bardzo tanie. Właściciele jednak nie bardzo mówią po angielsku i czasem trafiało się nam, że dostawaliśmy zupełnie coś innego niż zamówiliśmy. Zawsze jednak było bardzo smaczne. Po prostu pokazując danie na menu trzeba było się upewniać, że potrawa powyżej tej co wybieramy i poniżej też wygląda apetycznie 😉 Niestety nie ma tej restauracji na Google Maps jeszcze więc dorzucam tu przybliżoną lokalizację.
Świeże owoce morza
Wybraliśmy się też kilka razy na okoliczny rynek. W sumie w okolicy (czyli 3-5km) były dwa. Ten pierwszy okazał się w zasadzie dość mały i nie znaleźliśmy na nim nic co by nas interesowało i na dodatek zdecydowanie za daleko jak na nasze spacerowe możliwości. Ostatecznie musieliśmy z niego wracać taksówką. To nie tak, że nie mamy kondycji i 5km to dla nas wysiłek! Problem pojawia się jednak, gdy musisz spacerować w tutejszych temperaturach! Nie ważne jak daleko czy blisko coś jest i tak po kilku minutach masz dość.
Drugi rynek był bliżej, zmądrzeliśmy i wybraliśmy się tam wcześnie rano tym razem i poszliśmy wzdłuż plaży. Poranna bryza przyjemnie nas chłodziła i w sumie całkiem fajnie się szło. Rynek okazał się dość spory, z dużą ilością różnorakich produktów, ale my wybraliśmy się tam w jednym konkretnym celu. Być nad morzem i nie spróbować świeżych owoców morza to grzech!
Tu również mało kto mówił po angielsku i zamiast kilograma krewetek dostaliśmy dwa, a zamiast dwóch krabów dostaliśmy trzy. Ale nie narzekaliśmy. Ceny były bardzo przyzwoite a krewetek starczyło nam na kilka kolejnych obiadków. Były świeże i pyszne. Warto było. Powrót z tego rynku jednak był już mniej przyjemny. Do tego czasu słońce wzniosło się już wysoko i prażyło jak nigdy dotąd. W ogóle to był czas kiedy nad Wietnamem unosiła się jedna z największych fali upałów. Wróciliśmy przepoceni i czerwoni jak buraki na twarzy.
Piękne widoki
Co nam się bardzo podobało w tym mieszkaniu to balkon z widokiem na całe miasto i góry Ba Na. Oczywiście idealnie byłoby mieć balkon skierowany w kierunku morza, ale widok gór też był bardzo przyjemny. Szczególnie, że udało nam się zrobić kilka absolutnie niesamowitych fotek zachodu słońca. Nie odmówiliśmy sobie także pójścia na plażę na wschód słońca. Wschód tuż nad morzem jest zawsze niezwykłym widokiem, który zostaje długo w pamięci… szczególnie gdy się gapisz przez cały czas bezpośrednio na słońce 🙂
Pusta plaża
Spacer nad morze o 5 rano uzmysłowił nam również ciekawą rzecz. Zawsze się zastanawialiśmy czemu plaża w ciągu dnia jest zawsze pusta. Czyżby lokalni ludzie tak byli nią zmęczeni, że nie chodzili na nią? Nic z tych rzeczy. Okazało się, że lokalni ludzie chodzą na plażę bardzo wcześnie rano, tuż przed wschodem słońca, oraz tuż po zachodzie słońca, gdy już tak nie praży a jednak nadal jest jasno. My przyzwyczajeni byliśmy, że wcześnie rano na plaży nie ma nikogo. Ze zdziwieniem obserwowaliśmy ogromny tłum ludzi, którzy na dodatek wcale nie robili tego co Europejczycy na plaży – nie leżeli plackiem i opalali się! Wszyscy co do jednego, jeśli nie pływali w morzu to biegali, ćwiczyli, skakali, grali w piłkę… każdy jeden z nich spędzał ten czas aktywnie. Nic dziwnego, że Azjaci są tacy szczupli!